Jestem świeżo po pierwszej dawce leku biologicznego i mam nadzieję – rozpoczyna się właśnie etap prowadzący do pełnej remisji.
Pełen optymizmu patrzę na najbliższe tygodnie. Niestety, zamiast leku we wrześniu 2021 – mam podany 30 grudnia 2021. Duży poślizg, ostre zaostrzenie i sytuacja zagrożenia życia. Ale ważne, że w Nowy Rok 2022 wchodzimy z podniesioną przyłbicą i nadzieją na lepszy stan.
Z leczeniem biologicznym stykałem się już bardzo dawno temu. W okolicach 2010 roku była mowa o terapii eksperymentalnej (wpis z 2011). Na tamten moment stwierdziłem jednak, że to zbyt duże ryzyko, a ja czuję się na tyle dobrze, że tradycyjna terapia musi mi wystarczyć.
Nie żałuję, bo przez lata było dobrze. W okresie 2011-2015 byłem w dość ładnej remisji. Owszem, z pewnymi okresami zaostrzeń, ale tak naprawdę uważam tamten czas za super spokojny, szczególnie biorąc pod uwagę moją ówczesną pracę, dużą ilość wyjazdów i lekkie podejście do choroby.
Teraz, w 2021 roku, niestety jestem po długim okresie zaostrzenia, z którego nie udawało się wyjść. Przez lata stałem się sterydozależny, doszła mi nietolerancja tiopuryn, a do tego – podwójnie przebyta infekcja Clostridium Dificille (masakra, więcej wkrótce). I tak, na chwilę obecną jestem szczęśliwy, że znalazło się rozwiązanie, które daje nadzieję na remisję.
Dostałem infliksimab (Zessly). Produkt z myszy (czyli można powiedzieć, jak najlepsza Whisky, ze szczurów). Dokładniej jest to „chimeryczne ludzko-mysie przeciwciało monoklonalne IgG1, wytwarzane w komórkach jajnika chomika chińskiego (ang. Chinese Hamster Ovary, CHO) przy zastosowaniu technologii rekombinacji DNA.” (to z charakterystyki leku).
Przyznam, podpisałem dokumenty i szczęśliwy czekałem na kroplówki. Nie czytałem o leku nic – równie dobrze, mogli by mi podać cokolwiek innego. Zawierzyłem w pełni lekarzom. Przez lata zmieniło mi się podejście. Sam jestem starszy, biorę pod uwagę ew. powikłania, ale wiem, że w szpitalu sobie z tym poradzą, gdyby była taka konieczność.
Samo podanie preparatu nie było problemem. Leżysz na szpitalnym łóżku, najpierw dostajesz 2 kroplówki (w moim przypadku Hydrokortyzon i Clemastin), które mają ograniczyć ew. negatywną reakcję na podanie środka, a potem – 2 kroplówki z właściwym medykamentem.
Pierwsza dawka leku szła bardzo wolno. Co chwilę ktoś przychodził i sprawdzał, czy wszystko ze mną w porządku. Prosili bym nie spał, więc starałem się jak mogłem… a i tak w końcu zasnąłem. Ostatecznie jednak zostałem obudzony i przyjąłem drugą kroplówkę. Wieczorem, jakieś 3 godziny po podaniu, wypisali mnie do domu. Bajka.
Tutaj mała dygresja. Wszedłem do szpitala o 7.20, a wyszedłem tuż przed 20, z nadzieją na szybki powrót do domu. Trasa Rzeszów-Krosno planowana na jakieś 60-90 minut, z małżonką za kierownicą. Niestety zamiast tego była stłuczka na pierwszych działających światłach, oświadczenie sprawcy wypadku (cóż, my zatrzymaliśmy się na czerwonym, Pan za nami – nie) dopiero później – droga do celu. Na miejscu byliśmy dopiero koło 23.
Jeśli to leczenie doprowadzi mnie do remisji i pozwoli wracać do życia, będę jednym z najszczęśliwszych ludzi na ziemi. Tak naprawdę nie potrzeba mi więcej – wszak najważniejsze jest zdrowie. Gdy wrócę do zdrowia – wszystko inne przestanie być problemem.