Bakteria Clostridium Difficile dorwała mnie znowu, po półtora roku przerwy. Teraz to już trzeci raz, oby ostatni, bo przechodzenie zarażenia nie jest zbyt miłym doświadczeniem – delikatnie mówiąc. Najgorszemu wrogowi bym nie polecił, tym bardziej, że jest uznawana za duże zagrożenie. W USA w 2017 roku oznaczono 223 900 przypadków w szpitalach, w tym 12 800 zgonów z powodu choroby (5.71% poważnie chorych). To dość bolesna statystyka.

Najpierw odrobina teorii

Jak się można zarazić? Na wiele sposobów. Bakteria C.Difficile jest powszechna w środowisku naturalnym, występuje w wodzie, glebie, kale zwierząt, przy czym dla 99% społeczeństwa nie ma żadnego ryzyka. Ba, większość dzieci i część dorosłych staje się nosicielami bakterii. U niemowląt i małych dzieci występuje powszechnie we florze bakteryjnej jelit i „zarażenie” przebiega bezobjawowo.  Niestety u dorosłych jest już gorzej. Można być nosicielem i mieć ją długi czas w sposób bezobjawowy (jak np. HIV, swoją drogą). Gdy warunki będą sprzyjające, bakteria staje się przyczyną chorób, zaczyna się rozmnażać i wypierać korzystne dla organizmu bakterie.

Objawia się biegunką (od kilku wypróżnień na początku, do ponad 30 później, nierzadko z krwią), wzdęciami, spadkiem apetytu, mdłościami, bólem brzucha. Ponadto w wielu przypadkach pojawia się gorączka i odwodnienie.

W moim stanie zdrowotnym (obniżona odporność, anemia), zakażenie było na pewno łatwiejsze. Przy Clostridium dużo mówi się o myciu rąk. Sam przykładam do tego większą uwagę od pierwszego rzutu choroby, choć ręce myłem zawsze. Teraz najzwyczajniej robię to znacznie częściej i zdecydowanie dłużej. Tak najprościej się zarazić. Niestety dla mnie (i większości osób z zagrożonych grup) – jeśli nosiciel przed Tobą nie umyje rąk, to dotykając np. tej samej klamki w łazience po umyciu rąk i tak możesz się zarazić. Niestety nasze społeczeństwo jest jakie jest, dlatego publiczne toalety są bardzo niebezpieczne (szczególnie męskie).

Kluczowym czynnikiem wpływającym na pojawienie się infekcji bakterią jest jednak antybiotykoterapia. Przyjmowanie antybiotyków zaburza naturalną florę bakteryjną przewodu pokarmowego, a objawy zakażenia mogą rozwinąć się nie tylko w trakcie przyjmowania leku, ale również nawet do 2 miesięcy po zakończeniu terapii. Pobyt w szpitalu czy placówce opieki także nie jest najlepszym rozwiązaniem, gdyż właśnie tam zakażenie Clostridium Difficile bardzo łatwo przenosi się z człowieka na człowieka.  Z grup osób zagrożonych wymienia się grupy 65+ na antybiotykach, osoby długo przebywające w szpitalach i zakładach opieki oraz ludzi, którzy maja osłabiony system immunologiczny, lub mających za sobą wcześniejszą infekcję bakterią.

Jak już choroba dorwie, to niekoniecznie szybko puści. Po pierwszej infekcji nawrót jest u 1 na 5 pacjentów (20%), po drugiej – u 2 na 5 chorych (40%). Są różne rodzaje leczenia w zależności od nasilenia choroby, o których decyduje lekarz. Aby pozbyć się tego draństwa na dłużej, po właściwym antybiotyku coraz częściej stosuje się tzw. przeszczep flory bakteryjnej / przeszczep kału (miałem po nawrocie choroby). Wtedy w ramach gastroskopii lub kolonoskopii umieszcza się w organizmie zamrożoną florę pobraną od wyselekcjonowanego dawcy. Ostatnio słyszałem też o opcji „łyknięcia” 40 zamrożonych „tabletek”, ale chyba wolę bardziej „tradycyjną metodę.”

A jak u mnie?

Obecnie jestem przy 3 infekcji Clostridum Difficile, 18 miesięcy po przeszczepie flory, prawie 24 po zarażeniu. Pierwszy rzut był „znośny” – jeśli chodzi o objawy, nie różniło się to specjalnie od zaostrzenia WZJG. Owszem, schudłem kilka kilo, byłem trochę osłabiony, ale tak naprawdę nie odczułem tego specjalnie mocniej niż typowe zaostrzenie. Była krew, biegunki i jak zawsze jakoś funkcjonowałem, wszak lata choroby uodparniają na ból i przeciwności losu. Pewnie gdyby nie kwalifikacja do leczenia biologicznego, Clostridium nie zostało by wykryte w porę i wyrządziło by zdecydowanie więcej szkód w organizmie. Mogę śmiało powiedzieć, że przy odbiorze wyniku badania byłem równie zaskoczony ja, jak i mój lekarz. Leczenie standardowe: lek co kilka godzin w podstawowej dawce. Po terapii ponowne badanie, tym razem ujemne – jestem „zdrowy” (przynajmniej jeśli chodzi o Clostridium).

Drugi rzut był zdecydowanie gorszy. Byłem trochę osłabiony pierwszym rzutem i przeciągającym się zaostrzeniem i Clostridium tym razem nie wzięło jeńców. Znowu byłem kwalifikowany do leczenia biologicznego, tym bardziej, że sam czułem się już zdecydowanie gorzej. W ramach pakietu wymaganych badań wykonano mi m.in. wymagane badanie na obecność C.Diff. Jak się okazało, zakażenie powróciło (tak, byłem w tej „szczęśliwej” paczce 20% nawracających) i to ze zdwojoną siłą. W efekcie – dwukrotnie większa dawka antybiotyku, brak siły aby się podnieść, ciągłe krwawe biegunki (albo i sama krew lejąca się jak z dzika) zaowocowały rezygnacją i zupełnym brakiem chęci, by walczyć. Żonie zawdzięczam to, że jakaś siła się znalazła (choć ją też na chwilę ta siła opuściła). Przebywanie w izolacji, przecierane zupki, kisiel i modulen jako zastępcze jedzenie. Cudowna dieta, ale dostarczyła tak potrzebnych kalorii i brakujących witamin. Przetrwałem, choć położyło mnie praktycznie na kwartał. Straciłem wtedy wiele z wagi, spadając poniżej 60 kg przy wzroście pod 178 cm. Potem przeszczep, który się przyjął i wreszcie leczenie biologiczne, po którym znów zacząłem funkcjonować. Sukces.

W ramach wyjaśnienia: Skoro to taka poważna choroba, to czemu do diaska jestem w domu, a nie na oddziale szpitalnym? Dla własnego bezpieczeństwa i dobra. W szpitalu, w którym mnie leczą niestety kompletnie nie ma warunków do funkcjonowania z Clostridium w takim stanie – brak izolatki z osobną toaletą (na oddziale jest 1 toaleta męska i 1 damska – czekamy na remont) i ciągły brak wolnych łóżek (na zdjęciu poniżej – ostatnia wizyta). Do tego dochodzi zagrożenie dla innych chorych na leczeniu biologicznym (przez kompletny brak odporności), których na obecną chwilę jest ok. 60 na tym odcinku oddziału. Jakby nie patrzeć – wspaniała kadra (zawdzięczam im życie i to nie raz), tylko warunki lokalowe marne. Alternatywą był oczywiście szpital zakaźny w Łańcucie, jednak obecność tam (szczególnie w czasie pandemii) była z kolei dużym zagrożeniem dla mnie. W efekcie – było leczenie w domu, kontakt telefoniczny z lekarzem i nadzieja, że nie będzie trzeba szukać rozwiązania „na już”, jeśli stan pogorszył by się jeszcze bardziej. Był taki moment w trakcie 2 rzutu, gdzie zastanawialiśmy się z żoną, czy nie wzywać transportu szpitalnego, ale ostatecznie podjęliśmy wspólnie z lekarzem decyzję, by poczekać jeszcze 1-2 dni i na szczęście zaczęło się poprawiać.

Teraz trzeci rzut choroby. Ciężka niedokrwistość, podawana krew, aby podnieść hemoglobinę do granic akceptowalnych (żelaza nie można podawać, bo karmiło by stan zapalny) i znów ta duża dawka leku. Jestem pod dobrą opieką i liczę, że tym razem pozbieram się dużo szybciej. Jest chęć, jest nadzieja, tylko siły obecnie brakuje, aby w miarę normalnie funkcjonować. Jestem dobrej myśli, mam wrażenie, że tym razem jest lepiej, niż ostatnio. Wiem, że zrobię wszystko, by stanąć na nogach i wrócić do żywych. Będzie dobrze.

Write A Comment