Z czym się wiąże choroba? Dowolna? Złe samopoczucie, czasem kilka dni/tygodni wyciętych z życiorysu, obniżenie zarobków (niezależnie, czy pracujesz na etacie, czy na własny rachunek) oraz wizyta w aptece, a przez to – pewne drenowanie portfela.
Nikt nigdy nie mówił, że w życiu będzie łatwo, prawda? Ja bardzo cieszę się, że (póki co i oby jak najdłużej) moje leki są refundowane, gdyż inaczej nie chcę nawet myśleć, co by mogło się wydarzyć. Tak czy tak, w mojej aptece najczęściej dostaję jeszcze czekoladę za „duże zakupy” (i nie ma to znaczenia, że i tak jej nie zjem), bo nie raz wychodzę z siatkami pełnymi leków. Ostatnio na przykład miałem 11 pozycji na liście i cudowną kwotę rachunku, którą widzicie powyżej (fakt faktem, że moich podstawowych leków było tylko „kilka”).
Jak sobie z tym radzić? Inaczej się nie da. W budżecie trzeba odłożyć odpowiednie sumy na wizytę u lekarza i na leki. To pierwsze dlatego, że w kolejki z funduszu zwyczajnie nie wierzę, zresztą nie chcę i nie mogę czekać pół roku (lub więcej?) na wizytę. To drugie – bo tak czy tak, pewnie do końca życia będę zażywał mesalazynę (nie wiem pod jaką postacią, wszak Salofalk bywa trudniej dostępny), a teraz jeszcze doszły kolejne leki, które zażywać przy zaostrzeniu muszę. Po zaostrzeniu także, jeszcze przez dłuższy czas, plus potem prewencyjnie, plus… i tak do usranej śmierci.
Oczywiście, mogłem się zapisać na leczenie eksperymentalne, więc darmowe, ale kiedyś już pisałem, dlaczego się na to nie zdecydowałem i tu raczej nic się nie zmieni. W grę wchodzi zawsze jakiś przełom w medycynie, więc pozostaje czekać.
I tak, narzekam. Zdarza się, szczególnie gdy samopoczucie marne.